Zgodnie z planem, cel naszej podróży mieliśmy osiągnąć w ciągu 12 godzin. Niestety tym razem nie udało się dotrzeć na czas, lecz z „lekkim” opóźnieniem. Czas spędzony w pociągu przedłużył się o 7 godzin, ale wagon sypialny był w pierwszej klasie, więc przyjemność z jazdy pierwszorzędna 😉 pomyśleć, że w całym tym brudzie i niewygodzie człowieka potrafią ucieszyć drzwi zamykane na skobel i brak chrapania…
Pociąg w końcu dotarł…
Jesteśmy na stacji „Tundla Junction”, więc wysiadamy a wraz z nami, z nietęgimi minami, wysiadają walijscy znajomi. Pytamy ich czy mają jak dotrzeć na miejsce (bo do celu jeszcze zostało około 30km). Niby mieli zarezerwowany transport, ale około 7 godzin temu. Kierowca się nie doczekał na ich przybycie i zdezerterował… No i stoją tak trochę nieporadnie twierdząc, ze co prawda nie mają internetu, ale sobie poradzą…
Na nas czeka pan z karteczką, na której wydrukowane jest moje nazwisko. Mr. Parmod (tak mu na imię) to sprytna bestia, nie czekał od rana na dworcu, tylko za pomocą specjalnej aplikacji sprawdzał sobie gdzie jest pociąg i dopiero jak się zbliżał, to podjechał po nas 😉
Pytamy kierowce, czy damy radę wziąć dwie dodatkowe osoby. Odpowiedź jest pozytywna, więc bierzemy wszystkie tobołki i idziemy w kierunku głównego parkingu, mijając po drodze takie widoki…
Pakujemy się w ciemnoszary bolid marki Tata Tigor i mkniemy do Agry, blisko dwumilionowego miasta nad rzeką Jamuna, położonego w stanie Uttar Pradesh.
Po drodze, pod jakimś eleganckim hotelem, wysiadają nasi znajomi. Chyba dali kierowcy dobry napiwek, bo wraca z wyraźnie poprawionym humorem – a trzeba przyznać że choć profesjonalny, to uśmiechy rozdziela oszczędnie.
Hinduskie podejście do bonusów
Zatrzymajmy się przy napiwkach… W Varanasi, od przewodnika dowiedzieliśmy się, że Hindusi (w większości) nie są wdzięczni za napiwek. Ile by się im nie dało, zawsze chcieliby więcej. Być może to trochę przesadzone i krzywdzące stwierdzenie, ale w pewnym stopniu pokrywające się z naszymi dotychczasowymi obserwacjami.
… a nasz jest jakiś inny?
Wracając do kierowcy – jest wyjątkiem albo faktycznie dobrze mu się odwdzięczyli 😉 Poznamy się lepiej i czas pokaże, bo przez najbliższe dziesięć dni pan Parmod będzie nas woził i pokazywał różne ciekawe miejsca 🙂
Niestety spóźnienie pociągu niesie pewne konsekwencje – z dzisiejszego dnia wiele już nie zostało, więc jedziemy pooglądać miasto z samochodu, a jak coś przykuje naszą uwagę, to się zatrzymamy…
Czerwony Fort i trochę zieleni
Mijamy olbrzymi Czerwony Fort i decydujemy, że nie wchodzimy do niego. Trochę ze skąpstwa i trochę ze względu na to, że w naszym planie są miasta, w których są bardzo podobne forty – będzie jeszcze okazja… 🙂
Przekraczamy most na niezbyt urokliwej rzece Jamuna i kierujemy się w kierunku terenów zielonych.
Park z punktem widokowym
Mehtab Bagh to sporej wielkości (10ha) park położony symetrycznie, dokładnie naprzeciwko Taj Mahal (oddziela je jedynie rzeka). Stanowił kiedyś składową ogrodów cieszących królewskie oko i trzeba przyznać że komponuje się z budynkiem wyśmienicie. O ile oczywiście głównej atrakcji nie zasłania smog 😉
Na wstępie, jako obcokrajowcy, zostajemy ukarani dwunastokrotnie wyższą ceną za bilet wstępu. Ciekawe czy obcokrajowcy byliby szczęśliwi, gdyby musieli płacić dziesięć razy więcej za wstęp na Wawel niż my…?
Niestety musimy się przyzwyczaić do tego, bo podobno większość atrakcji w Indiach ma dwie ceny. Nie ma to jak testować wytrzymałość portfela turysty…
Knajpa z dobrymi wibracjami
Wieczorem wybieramy się do polecanej knajpy „Good Vibes Cafe”, aby spróbować lokalnej kuchni i wypić kawę. Po drodze jakaś krowa dziwnie się zachowuje i próbuje atakować mnie rogami. Coś się jej nie podoba, więc lepiej uciekać 😉
W Good Vibes Cafe jest całkiem miło, próbuję warzyw w sosie curry na ostro, przygotowane przez indyjskiego kucharza. Do zestawu ryż oraz serowy naan (placko-chlebek) a to wszystko popite mango lassi.
Polecenia innych backpackerów okazały się słuszne, dzień zakończyliśmy z pełnymi brzuchami – czyli zadowoleni 😉
Poranek z marmurowym mauzoleum
Pobudka, nastał nowy dzień. Na całe szczęście widoczność dziś jest zdecydowanie lepsza! Zatem idziemy zobaczyć obowiązkową pozycję na liście indyjskich (i światowych) atrakcji – Taj Mahal. Jest to wybudowane z wielkim rozmachem mauzoleum. Gościowi przedwcześnie umarła żona (przy porodzie jego czternastego dziecka, mając przy tym 38 lat) i na jej cześć wybudował takie oto cudo…
Legenda mówi, że przed śmiercią zobowiązała swojego męża do trzech rzeczy: nie będzie miał nowej żony, zajmie się dziećmi których trochę naprodukował oraz postawi coś na jej (żony) cześć.
Jak obiecał, tak zrobił. Nie wiadomo jak dobrze się zajął dziećmi, ale wiadomo że oficjalnie nowej żony nie miał – bajerował laski i zostawały jego konkubinami 😉
O ile realizacja dwóch pierwszych obietnic jest ciężka do udowodnienia dziś, o tyle trzecia jest niezaprzeczalna – zachwyca miliony turystów rocznie. Dodając do tego fakt, iż budowa trwała 22 lata i zaangażowanych w nią było 20-25 tysięcy robotników.
W 2007 roku, kunsztowny marmurowy Taj Mahal, został wpisany na listę cudów świata.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w kraju, w którym znacząco przeważa wyznanie hinduistyczne (w zależności od regionu), największą popularnością cieszy się zabytek łączący elementy muzułmańskie z perskimi… O ironio, islamska budowla stała się rozpoznawalnym na całym świecie symbolem Indii!
Na koniec jeszcze, aby nikt nie zarzucił, że historia wymyślona a zdjęcia pobrane z Internetu, zrobiliśmy sobie zdjęcie pamiątkowe 😉
Czas goni, więc kończymy odwiedziny
Po blisko dwugodzinnym podziwianiu całego kompleksu, slalomem wychodzimy. Mieliśmy szczęście, bo o dziewiątej nie było jeszcze wielkich tłumów i nagabujących „przewodników”. Jednak trochę później mijaliśmy spore grupy skośnookich turystów, ubranych w takie same ubranka. Zapewne po to, aby się nie zgubili podczas instagramowego szaleństwa 😉
Idąc, spotykamy znajome stworzenie, drugi z symboli Indii. Ciekawe czy ona tam mieszka, zgłasza się na dobrowolne dojenie czy też przyszła kogoś odwiedzić w hotelu 😉
Rozważania przerywa Mr Parmod – podjechał w umówione miejsce wiec wsadzamy tobołki do bagażnika, a tyłki do auta. Panie szofer gazu, przed nami 4 godziny jazdy, do pierwszego miejsca na naszej radżastańskiej liście.
Super! Nareszcie doczekałam się kolejnego wpisu. Pozdrawiam Was i życzę wytrwałości. 😗