Najpierw pożegnanie ze stolicą
Przyszedł moment, gdy czas naszego czterodniowego pobytu w Teheranie dobiegł końca. Z powodów opisanych wcześniej, nie było nam żal go opuszczać. Chociaż bardzo się staraliśmy, chociaż zrobiliśmy kilka podejść , to nie polubiliśmy się ze stolicą. Może nie mieliśmy nikogo, kto mógłby nam go pokazać z innej, lepszej strony? Może pora roku nieodpowiednia? Może wystarczyło zabrać maski antysmogowe? Na te pytania póki co niestety nie dane nam poznać odpowiedzi…
Dzień przed naszym wyjazdem, zupełnie jak na zamówienie, otwarto nową stację metra: Mowlavi, dzięki czemu zaoszczędziliśmy sobie półtorakilometrowego spaceru wzdłuż mocno zatłoczonej ulicy.
Wchodzimy pod ziemię, wsiadamy w metro, kilka przystanków i jesteśmy na południowym terminalu, z którego odjeżdżają busy w różne części kraju. Teraz tylko kupić bilet na dworcu, na którym panujący chaos przypomina ten z bazaru 😉
Udało się kupić bilety do Isfahanu za 480.000 IRR (około 15 PLN), wsiadamy w VIP BUSa i tylko z 30 minutowym opóźnieniem (godzina odjazdu jest umowna niczym przepisy drogowe) odjeżdżamy, zostawiając z Teheran z tyłu. Na wcześniej zadane pytania nie znamy odpowiedzi, natomiast jedna kwestia jest pewna – w Teheranie byliśmy o 1-2 dni za długo.
Liczy się pierwsze wrażenie
Są takie miejsca, w których już od samego początku czujemy się dobrze. Takim właśnie miejscem jest Isfahan – miasto położone około 400km na południe od stolicy Iranu.
Sporej wielkości korek od granicy miasta do Kaveh Terminal (północna część miasta) sprawia, że godzina dotarcia do celu przesunęła się w czasie o kolejne kilkadziesiąt minut.
Wreszcie udało się nam dotrzeć. Pewna Pani, która podczas podróży zdążyła nam pokazać kilka zdjęć swojego wnuka(?) oraz podarować jabłko, próbuje nas namówić na podwózkę/nocleg, ale niestety bariera językowa nie pozwala nam wywnioskować czego dotyczyła jej oferta. Kiedy nauczymy się już farsi, wrócimy tu i poprosimy ją, aby powtórzyła 😉
Na nasze szczęście stacja metra jest niedaleko, więc nurkujemy pod ziemię, gdzie kupujemy bilety (jedyne 1,40 zł) i po chwili zastanowienia obieramy odpowiedni kierunek jazdy, do najbliższej miejscu docelowemu, stacji.
„Czy my jesteśmy w jakimś innym świecie?” – to pytanie zostało przez nas obojga wypowiedziane dosłownie w tym samym momencie.
Stacja metra czysta, nowoczesna. Sama podziemna „gąsienica” jadąca po torach niedawno wyszła z fabryki. Całość bardzo estetyczna, zupełnie nie przypomina tego co widzieliśmy wcześniej w tym kraju.
Wysiadamy, pełne wynurzenie i jeszcze do pokonania niewielki odcinek piechotą. Po drodze zaczepia nas sympatyczny chłopak, który chętnie pomoże trafić do naszego hostelu, ale sam nie wie jak – liczą się jednak chęci, więc pyta innych przechodniów, którzy mniej lub bardziej skutecznie, tłumaczą mu jak mamy iść.
W końcu spotykamy Irankę oraz Holendra (którego później przyjdzie nam również spotkać w hostelu), oni dokładnie wiedzą jak mamy dotrzeć do placu Imama.
Plac Imama – niegdyś boisko do polo…
Wow!
Taka była pierwsza reakcja po dotarciu do Imam sq., który kiedyś był boiskiem do polo, o wymiarach 550m x 163m. Obecnie miejsce reprezentacyjne, w którym mieszkańcy chętnie piknikują lub spotykają się.
Dywany, wszędzie latające dywany!
Przed właściwym zwiedzaniem zostajemy zaproszeni na prezentację prawdziwych perskich dywanów połączoną z konsumpcją herbaty z toną cukru 😉 Dowiadujemy się wielu ciekawostek o tym jak powstają takie cuda, co dla Beduinów oznaczają poszczególne wzory i symbole, ile zajmuje ich utkanie, itp. Na koniec poznajemy ich cenę… Nie stać nas, ale nic dziwnego, wszak większość z nich to czysty jedwab!
Pałac Ālī Qāpū – trybuna z rozmachem
Zbudowany, aby budzić podziw, budynek mający 6 pięter i niemal 50m wysokości. Był rezydencją Szaha Abbasa, który podziwiał mecze polo z zacienionego tarasu.
Imam Mosque
Jeden z najpiękniejszych meczetów na świecie (po sąsiedzku ma solidną konkurencję). Bogactwo błękitnych mozajek, strzelistość portalu i legendarna akustyka zachwyca od 400 lat!
Sheikh Lotfollah Mosque
Niewielka, harmonijna bryła wkomponowana w otoczenie placu. Wzbudza zachwyt od razu po przekroczeniu progu. Bogactwo turkusowych ornamentów, porównywanych do kwiatów i pawi, wypełnia każdą ścianę od posadzki po ażurowe okna. Jego pełne przepychu zdobienia uznawane są za najpiękniejsze w Iranie i zostały początkowo stworzone wyłącznie dla oczu kobiet z haremu władcy.
Wielki meczet (Jameh Mosque)
Służy wyznawcom nieprzerwanie od 800 lat i ze swoimi 20 000 metrów kwadratowych, jest również największym w kraju. Skonstruowany z rozmachem (znajome błękitne ornamenty i elegancka kaligrafia), zachwyca matematyczną precyzją konstrukcji która przetrwała wiele trzęsień ziemi i wrogich najazdów. Spacer do niego to dwukilometrowa przyjemność przemierzania wielkiego bazaru (Bazaar-e Bozorg), łączącego ten meczet z placem Imama.
Oddalając się od centrum
Wchodzimy na deptak, który pokazuje inne (mniej historyczne, a bardziej rozrywkowe) oblicze miasta. Pełny sklepików i knajpek miejsce jest szlakiem spacerowym dla mieszkańców. Na jego końcu znajduje się pewien most…
Most Si-o-Seh
Był zbudowany w 1600 roku. 33 ceglane łuki rozpinają się nad rzeką, a raczej z tym co po niej pozostało. Niesmaku nie zaciera nawet sprzyjająca spascerom wieczorna iluminacja.
Most Khaju
Zbudowany dokładnie 50 lat po Si-o-Seh. Studziesięciometrowa, dwupoziomowa konstrukcja z ulokowanym pośrodku pawilonem, który służył szahowi Abbasowi do popijania popołudniowej herbatki z widokiem na rzekę (wtedy jeszcze było na co patrzeć).
Z rzeki niestety niewiele pozostało. Chociaż mamy zimę, to nic już tędy nie płynie. Obraz bardzo smutny, bo jest pewnego rodzaju zwiastunem tego, co czeka nas wszystkich w przyszłości 🙁
Dzielnica armeńska (Jolfa)
Idąc w jej kierunku, zaczepieni zostaliśmy przez pewną dziewczynę, która jak później wyniknęło z rozmowy, uczyła dzieci języka angielskiego. Nasza niestrudzona przewodniczka doprowadziła nas do armeńskiej dzielnicy, gdzie z trzynastu chrześcijańskich kościołów postanowiliśmy odwiedzić Katedrę Świętego Zbawiciela (Vank Church).
Z zewnątrz niepozorny, w swoim wnętrzu ukrywa barwne freski o tematyce biblijnej, pokrywające każdą wolną powierzchnię. Jest to o tyle ciekawe, że w Iranie świątynie zdobią skomplikowane ornamenty, ale ukazywanie sylwetek i twarzy jest religijnie zakazane.
Zastanawialiśmy się co o nagich postaciach i ich piekielnych mękach myśli nasza irańska koleżanka, ale nie mieliśmy odwagi zapytać 😉
Czas ruszać w drogę
Po niespełna czterodniowym pobycie w Isfahanie, kierujemy się w miejsce, gdzie nasza przygoda z miastem miała swój początek – na doskonale zorganizowany i lśniący Terminal Kaveh.
Ulubione miasto Irańczyków, nazwane przez pewnego poetę „half of world – połowa świata”, rozbudziło nasze nadzieje na to, że kolejny punkt wyprawy również okaże się perełką.
Zakręciło mi się w głowie! Jedyne, co ogarniam, to dywany. Negrusiowi też się spodobały.😀
Rzygałby z przyjemnością 😂