Nasza przygoda z Indiami zakończyła się. Sporo wody w Gangesie upłynęło, a emocje związane z pobytem w tym kraju, opadły. Czas ten potrzebny był mi, aby „przetrawić” to, co zobaczyłem oraz spróbować uporządkować myśli.
Docelowo chciałem odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy Indie w których byłem, były tymi Indiami, które chciałem zobaczyć.
Wiedząc już, że nasza podróż obejmie kierunek wschodni, zaczęliśmy zastanawiać się nad krajami, które odwiedzimy. O ile w przypadku niektórych istniała wątpliwość, o tyle co do Indii byliśmy zgodni. Oboje mieliśmy pewne wyobrażenie tego, jak one wyglądają. Wyobrażenie zbudowane na podstawie informacji zaczerpniętych z Internetu czy opowieści osób, które tam były.
Gosia już opisała swój punkt widzenia. Do tego momentu nie czytałem jej wersji. Chociaż na bieżąco rozmawiamy o wszystkim i wiem, czego mogę się spodziewać, to wolałem nie czytać nic przed napisaniem mojej wersji, aby się nie sugerować.
Chociaż byliśmy w tym samym kraju, w tym samym czasie, robiliśmy praktycznie to samo, to czy w ten sam sposób postrzegamy Indie? Czy wyciągnęliśmy te same wnioski? Przeczytajcie oba teksty i sami zdecydujcie.
Zanim przybyliśmy
Na kilka dni przed przylotem do Delhi przeczytałem trochę wskazówek i informacji praktycznych. Wiedziałem, że będzie tłoczno i głośno, że częstym widokiem będą umierający ludzie na ulicy. Internetowe blogi i fora jednym głosem przestrzegały przed oszustami i naciągaczami.
Muszę się przyznać, że podczas ostatnich dni pobytu w Iranie (które też były burzliwe), zastanawiałem się nad tym, jak będzie wyglądał nasz pierwszy kontakt z Indiami. Myśli kłębiące się w mojej głowie stanowiły wybuchową mieszankę lekkiego strachu oraz ciekawości nowego miejsca. Zwyczajnie bałem się tego, że porywamy się na coś, co nas przerośnie. Z drugiej strony to przecież Indie, o nich marzyliśmy!
Kiedy wysiedliśmy z delijskiego metra i wydostaliśmy się na powierzchnię, drugi raz „dostałem w mordę”. Wydawało się, że jestem na to przygotowany, bo przecież przeczytałem sporo, wiedziałem też co tam zobaczę. Dodatkowo całkiem niedawno, byliśmy w Teheranie… 😉
Prawy prosty w twarz!
Drugi raz był dużo silniejszy niż pierwszy! W jednej chwili legła w gruzach moja wizja Indii. Nie tego podświadomie oczekiwałem. Przecież w filmach wszystko wyglądało pięknie! Każdy bohater, który udawał się w podróż do Indii, zakochiwał się w nich, bo są barwne i magiczne. To co widzę przed sobą, jest dalekie od wyobrażeń!
W jednej chwili włączył mi się program ucieczkowy i jakiś wewnętrzny głos zaczął krzyczeć: „Uciekaj stąd!”. Pomyślałem wtedy (i powiedziałem też to Gosi), że w najgorszym wypadku, przez te kilka dni pobytu w Delhi, nie będziemy wychodzić z hostelowego pokoju 😉
Dobrze, że oprócz programu ucieczkowego, potrafię czasem logicznie myśleć. Logika w tym momencie podpowiadała, że całe Indie nie muszą tak wyglądać jak to, na co patrzymy… oraz to, że zmęczenie bierze górę i osąd może być trochę niesprawiedliwy.
Ok, trochę przydługawy wstęp, ale mam w tym swój cel – nawiążę do niego później. To teraz spróbuję przejść do rzeczy.
Pięć tygodni w tak wielkim kraju to bardzo niewiele, aby powiedzieć, że się je zwiedziło. Mimo wszystko jest to na tyle dużo czasu, aby co nie co zobaczyć i móc wyciągnąć jakieś wnioski.
Nie szukaj logiki
Kiedy przyjedziesz do Indii, dobrze będzie, jak przestaniesz szukać we wszystkim logiki. Im szybciej to zrobisz, tym prędzej przestaniesz zadawać “głupie” pytania typu: “Dlaczego ten samochód jedzie pod prąd?”
Indie to kraj wielu kontrastów, które widać dosłownie wszędzie. Bardzo częstym (przynajmniej w północnej części kraju) widokiem jest umierający z głodu człowiek, leżący na ulicy. Tuż obok przejeżdżająca wypasiona fura, a w oddali świątynia pełna datków pieniężnych.
W jednej części wielkiego miasta brodzisz w błocie i gównach, po ulicy która jest nieutwardzona. Ruszasz całkiem niedaleko, dosłownie kilka ulic dalej, i widzisz nowoczesne, czyste budynki.
W jednym regionie kraju ludzie nie mają dostępu do bieżącej wody, umierają na choroby z którymi ludzkość już dawno sobie doskonale poradziła. W innym miejscu właśnie trwa ostateczne odliczanie przed startem rakiety, która wyniesie supernowoczesną elektronikę na orbitę okołoziemską – w ramach indyjskiego programu kosmicznego.
Przykładów ogromnego rozwarstwienia można dostarczać w nieskończoność. To wszystko w połączeniu ze skrajną niedbałością o środowisko (śmieci wszędzie!) buduje obraz przykry i ponury, daleki od tego filmowego.
Mówi się, że Indie się pokocha lub znienawidzi. Jeżeli widząc to wszystko, ktoś je pokocha – będzie to miłość bardzo trudna 😉
A na południu inaczej
Zupełnie inaczej to wszystko wyglądało na południu kraju. Ludzie przyjaźniejsi, więcej uśmiechów, nawet bieda wyglądała inaczej. To, co było widoczne od razu to stosunkowo niewielka ilość śmieci. Na próżno również szukać było żebraków (w sumie spotkaliśmy tylko jednego).
Od samego początku pobytu w Kerali zadawaliśmy sobie pytanie, z czego wynika tak radykalnie inne podejście do życia południowców. Co mają oni, czego nie mają mieszkańcy północnych Indii?
Okazuje się, że jednak jest odwrotnie. Północ ma coś, czego nie ma południe. To karma.
Na północy zdecydowana większość wyznaje hinduizm. Na południu, w Kerali hinduizmu jest już dużo mniej… Wyznawcy hinduizmu wierzą, że jeżeli w życiu coś ich spotkało, to oznacza, że na to zasłużyli. Jeżeli źle się dzieje – tak ma być, to karma. Nie przerywaj tego, bo to i tak w końcu wróci.
To może być powodem tego, że niektórzy chociaż chcą, to nie wezmą się za poprawę swojego stanu. Przewróciło się, niech leży 😉
I co jeszcze?
Można by napisać jeszcze wiele stron tekstu, ale po co? Indie zostawiliśmy za sobą. Pomimo początkowego szoku kulturowego, nie żałuję że dane mi było zobaczyć ten kraj. Czy były gorsze, niż sobie je wyobrażałem? Nie gorsze ani nie lepsze. Po prostu inne.
To była kolejna lekcja pokory. Kolejny raz mogłem docenić to, że jestem cholernym szczęściarzem, bo dlatego, że urodziłem się w innej części świata, na starcie miałem już większe możliwości niż niejedna osoba, którą mijałem na ulicy w Indiach.
Na koniec zrozumiałem, że nie powinniśmy pozwolić na to, aby oczekiwania i wyobrażenia wzięły górę. Należy się otworzyć na miejsce, które odwiedzamy. Przyjąć je takim, jakim jest, dać szansę i odkryć po swojemu, na swoich własnych warunkach. Właśnie dlatego tak bardzo skupiłem się na wstępie, aby pokazać, że sam byłem bliski skreślenia tego kraju, zaraz na samym początku. Jestem wdzięczny, że coś sprawiło, iż odpuściłem 🙂
Dwa zdania, które chyba mówią więcej, niż cała reszta…
I wiecie co? Nie sądziłem, że to powiem – przynajmniej nie tak szybko… ale rozglądam się dookoła i czegoś mi brakuje. Nie ma krów na ulicach. Tęsknię za nimi!
Nareszcie doczekałam się następnej części relacji z Waszej wyprawy. Mam nadzieję, że kolejne ukażą się niebawem. Pozdrawiam Was i życzę miłej kwarantanny. ❤😁🌷