Mijaliśmy coraz więcej palm, wiosek rybaków, straganów wypełnionych soczystymi kolorowymi owocami. Przez okna taksówki wpadała słona bryza – znak że niedługo dojedziemy na wybrzeże, gdzie czeka na nas plaża jak z katalogu biura podróży.
Cieniem rzucała się tylko myśl, że jeszcze godzina, kwadrans… i trzeba będzie pożegnać się z naszym sympatycznym przewodnikiem. Mr Soans nie tracił ani chwili, by wychwalać zalety rodzinnego regionu i jego postępową politykę. Trzeba uczciwie przyznać, że Kerala to perła Indii, która najmilej nas zaskoczyła więc na myśl o błogim lenistwie uśmiechamy się szeroko 🙂
Lenistwo coraz bliżej
Wreszcie dojechaliśmy do Varkali. To druga po sławnym Goa, wakacyjna mekka zachodniego wybrzeża. Po pożegnaniach, wymianie telefonów, maili, zdjęć i życzeń, nasz sympatyczny towarzysz odjechał, a my dziękowaliśmy sobie w duchu wyboru fantastycznego kierowcy.
Teraz czekał nas bezczelnie leniwy tydzień w luksusowym hotelu Sajjoys. W tym męczącym i nieprzewidywalnym kraju (pozdrawiamy miasta na północy), zasłużyliśmy na odrobinę luksusu i postanowiliśmy zignorować gwałtowne protesty portfela 🙂
Spory, choć kameralny hotel w europejskim stylu, przywitał nas uśmiechniętą obslugą, nieskazitelną czystością i śpiewem ptaków. Żadnych spalin, smogu, tuktukoów pod oknem! Jak bardzo brakowało nam ciszy!
Okazało się, że gości jest kilkoro i mamy do dyspozycji klimatyzowany apartament i basen, chociaż plaża oddalona o kilka minut kusiła nas bardziej.
Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy
Tydzień upłynął nam na nieprzyzwoicie leniwym relaksie… spaniu (jedyny minus, że gryzło nas coś każdej nocy i niestety obstawiamy pchły od plażowych psów 😛), czytaniu, leżeniu na złotym piasku, pływaniu, objadaniu się owocami i wedrowaniu po sklepikach z ubraniami.
Plaże okazaly sie szerokie, niezatloczone i zaskakująco czyste, dzięki tytanicznej pracy pań sprzatajacych.
Niestety podczas wycieczek wzdłuż klifu dzikie wysypiska byly czestym widokiem i trzeba przyznać, ze hinduscy mieszkańcy i turyści mają do odrobienia sporo lekcji.
Zanieczyszczenie plastikiem, mnogość szkół surfingu i nocne imprezy nie są tak popularne jak w skomercjalizowanym i głośniejszym Goa.
Dla osob które preferują jogę w otoczeniu przyrody, atmosferę sennego kurortu pełnego sklepików i pokoi do wynajęcia, zdecowanie polecamy Varkalę. Kontakt z rdzenną kulturą jest tu ograniczony, poza lokalnymi świątyniami (Sivagiri Mutt i Janardanaswamy Temple). Na ulicy czy w barze siedzą same „białasy”,w sklepach nie brakuje europejskich towarów (czekolada i mozarella!), a na kursach medytacji przesiadują spragnieni oświecenia backpackersi.
Bogatsi przyjechali tu zaszaleć – wydanie stu dolarów na ajurwedyjski masaż czy dobry obiad nie stanowi dla nich problemu, na czym cierpią bardziej oszczędni przybysze, nie zarabiający w funtach i rublach 😉 Mimo wysokich cen, docenilismy brak tłumów i klubowego nocnego życia oraz wyluzowaną atmosferę. Ale co my tam wiemy o wakacyjnym szaleństwie, nie byliśmy nawet na (nieodległych) Malediwach czy Nikobarach.
Stabilizacja oznacza rytuały
Przez tydzień ustalił się nam codzienny rytuał, poranne pływanie w oceanie (woda ciepła jak zupa, ale fale mocne i zdradliwe).
O dziewiątej śniadanie czyli tropikalne owoce, ryżowe idly lub naleśniki dosa i omlet. Po południu lenistwo z książką z dala od bezlitosnego upału, wycieczka po owoce albo wypad do restauracji, na świeżo złowioną rybkę przyprawioną tak bosko, jak tylko w Indiach potrafią ;).
Po 16 spacer na plażę i kąpiel o zachodzie słońca. Tak przez tydzień, aż rajskie wybrzeże nam sie znudziło i zapragnęlismy szukać przygód jeszcze dalej na wschód.
Planowaliśmy mozliwe scenariusze i budżet na transport, a w efekcie postanowiliśmy opuścić Indie po 5 tygodniach. Trochę z żalem i niedosytem (Himalaje!), trochę z ulgą i nadzieją na odpoczynek po przytłaczających początkach na północy.
Zdecydowaliśmy udać sie w ostatnią drogę pociagiem przez Tamilnadu do Chennai, skąd zarezerwowalismy kolejny lot na wschód.
Ostatni etap Indii
Chennai, to miasto znane dawniej pod nazwą Madras. Położone jest w południowo-wschodnich Indiach, nad Zatoką Bengalską. Pod względem ludności, to czwarta metropolia w kraju. Być może nadmorskie położenie dodaje mu uroku, choć ze smutkiem stwierdzam, że Madras to myląca nazwa, bo dają tu bardzo kiepską herbatę 😉 Innych atrakcji nie mogliśmy sprawdzić, bo spędziliśmy tu kilkanaście godzin, gdyż o 2 w nocy jechaliśmy na lotnisko. To, co zobaczyliśmy w naszej dzielnicy przywołało wspomnienia z początków Indii. Niestety wspomnienia niezbyt przyjemne.
Mimo, że opuszczany Indie bez żalu, zapamiętamy te dobre obrazy, a te złe wyprzemy z pamięci 😉
Zazdroszczę Wam takiej laby. Mogłabym się tak nudzić przez cały rok. Małgosiu, czekam na dalszy ciąg. ❤
Na ten ostatni sielski tydzień jak najbardziej sobie zasłużyliście 🙂
Macie zamiar napisać jakieś streszczenie, w sensie podsumowanie poszczególnych etapów podróży po jej zakończeniu? Jakiś ranking miejs albo przygód?