Szczęśliwi wylądowaliśmy w Teheranie, przechodząc pozytywnie cały proces otrzymania wizy „on arrival” (nie obyło się bez pomocy zaprawionego w boju Szymona i jego zaradnej żony).
Skoro udało się przezwyciężyć przeciwności losu oraz pokonać nawet tutejszą biurokrację, najwidoczniej miasto przywita nas z otwartymi ramionami. Długą trasę z lotniska (metrem i piechotą) pokonaliśmy dość sprawnie dzięki nieocenionej pomocy mnóstwa przesympatycznych i uśmiechniętych Irańczyków. Niestety to oni stanowili najjaśniejszy punkt tego miasta…
Nie o taki Teheran walczyliśmy
Należy zacząć od tego, ze kilkunastomilionowa stolica podzielona jest umownie na bardziej „nowoczesną” północ i „biedniejsze” południe, gdzie powodu ubóstwa czy sytuacji politycznej migrowały tysiące osób.
Mowlavi street przy której mieszkaliśmy zdecydowanie bardziej przypominała skrzyżowanie stadionu X-lecia, getta i parkingu, mimo że przebiegała niemal pośrodku planu miasta.
W mikroskopijnych sklepikach siedzieli sprzedawcy śrubek, orzechów, plastikowych sprzętów AGD, dresów i smażonego mięsa. Na chodnikach krążyły setki sprzedawców, kury i ziejące spalinami skutery.
Nikogo, włącznie z policją, nie dziwiły auta jeżdżące pod prąd (i piesi wymijający z gracją autobusy na czteropasmowej drodze, bez odrywania telefonu od ucha). Do tego hałas, chaos i wieczna mgła zanieczyszczeń, spowijająca od rana pobliskie góry – podobno w historii miasta odnotowano nawet jakiś dzień, gdy były dobrze widoczne 😉
Trudno było oddychać nawet na dachu budynku, bo miało się wrażenie leżenia głową przy rurze wydechowej tira. Zaś po zejściu na „parter” zgodnie stwierdzaliśmy że tęsknimy za sanatoryjnymi standardami małopolski. Niestety niefortunnie opłacilismy cztery noce w hostelu więc postanowiliśmy dać miastu szansę. Kolejną i kolejną, mimo rosnącej frustracji.
Kilka takich podejść jest zobrazowane na poniższych zdjęciach.
Jedna z ciekawostek, którą poznaliśmy będąc w Teheranie, było to, że każde miasto (a nawet dzielnica) wypieka swój rodzaj chleba, a efekty pracy piekarze wywieszają na haku. Nie ma co iść po śniadanie gdy „szyld” jest pusty. Należy wtedy namierzyć mężczyznę ze stosem jeszcze ciepłych placków i iść w przeciwnym kierunku, szukając ich źródła.
To miasto nie dało się polubić
Nie wiem, za czym zastęsknimy w dalszych etapach podróży, ale w tym mieście nie znaleźliśmy nic dla siebie… Być może nie potrafiliśmy odkryć jego magii? Zapamiętamy tylko beton, chaos, smog i wysokie ceny wstępu do zabytków. Plusem są uczynni, uśmiechnięci mieszkańcy i pyszne daktyle z bazaru Tajrish, ale to za mało żeby pokochać Teheran.
Niestety zniechęcenie i permanentny ból głowy stały się tłem do świętowania urodzin Piotrka.
Nie zabrakło też tradycyjnych 12 wigilijnych potraw na naszym stole, ale nawet to nie poprawiło nam humorów.
Kiedy powiem sobie dość
Postanowiliśmy sprawdzić, czy tanie autobusy VIP są faktycznie takie tanie i ruszać czym prędzej do Isfahanu.
Choćby po to, by nie trafić na oddział pulmonologiczny / psychiatryczny i ratować wizerunek tego niezwykłego kraju, który rozpadał się w naszej głowie na pył (z milionowym przekroczeniem normy PM!!)
Piotrze, pięknie obchodziłeś swoje urodziny. Jak szejk !😀😀😀Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!❤🌹🕌
Komuch, zdrówka !! Wytrwałości bo to teraz najważniejsze !!