Przyszedł moment, kiedy meczetowym podbojom w mieście sułtanów trzeba było powiedzieć: stop. Moment z jednej strony smutny, bo w mieście czuliśmy się z każdym dniem coraz bardziej swojsko… Z drugiej jednak strony ciekawość kolejnego miejsca sprawiła, że bardzo sprawnie pokonaliśmy trasę na plac Taksim w Stambule, aby tam wsiąść w busa na lotnisko.
Jeszcze tylko mały obrót na pięcie, aby zobaczyć co zostawiamy za plecami…
No dobra, jedziemy!
Podróż do celu trwała około półtorej godziny, dotarliśmy przed czasem, a na lotnisku jest „restroom”, więc odpoczniemy 😉 Restoom okazał się być kiblem, więc nie było co siedzieć, tylko iść w stronę kawy, która była za magiczą linią 😉
Przekrocz tą linię, a nic już nie będzie takie samo…
I tak to znaleźliśmy się przy okienku w którm siedział poważny pan z pieczątką, którą ostemplował paszporty. Właśnie opuściliśmy Turcję i jesteśmy na ziemi niczyjej.
Coś jest jednak nie tak, coś nam tu nie pasuje. Mamy za dużo rzeczy ze sobą, przed nami „security check”, a my mamy na plecach plecaki. Problem w tym że nigdzie nie było po drodze punktu nadawania bagażu rejestrowanego, wiec go nie nadaliśmy…
O cholera! Faktycznie nie zrobiliśmy tego! Co teraz? Nie możemy przecież wrócić! Chociaż wiemy co odpowie nam pan w okienku, próbujemy 😉
No to mamy problem, bo nie możemy wrócić, a mamy po dwa plecaki ze sobą – duże powinny być nadane wcześniej, a tego nie zrobiliśmy. Gosia zagadała do tureckiego policjanta siedzącego w innej budce, on nas skierował do innego pana, który nas uprzejmie wysłuchał. Wysłuchał, ale nic nie zrozumiał, więc podszedł jeszcze inny, który też nie zrozumiał, ale za to sobie posłuchał 😉
Gdzieś tam zadzwonili i przyszedł kolejny gościu, który kumał po angielsku i całkiem nieźle mówił. Mamy położyć plecaki na taśmie, niech je zeskanują póki co i przechodzić przez wykrywacz, żeby nie blokować kolejki.
Ok, plecaki poszły na taśmę. Jeden z nich zablokował urządzenie na dłuższą chwilę. Ludzie z obsługi się śmieją, a nam nie do śmiechu!
Oczywiście znaleźli „forbidden items” czyli niedozwolone przedmioty. W naszym przypadku były to multitoole, składany zestaw sztućców biwakowych i bombę z zapalniczek u Gosi w plecaku 😉
Po skanowaniu, pan który z nami rozmawiał, powiedział że teraz musimy poczekać do momentu, kiedy będzie informacja o tym, z której bramki będziemy wchodzić do samolotu i poprosić kogoś z linii lotniczych, którymi mieliśmy lecieć, aby podszedł do niego po te rzeczy.
Może jakoś inaczej spróbujemy wrócić?
Problem w tym, że obsługa pojawia się kilkadziesiąt minut przed samym odlotem, a my do informacji o bramce mamy jeszcze godzinę, więc może jakoś damy radę wrócić i nadać normalnie bagaż? – Nie da rady!
No to może jakoś nas przeprowadzi na halę przylotów i „wrócimy” do Turcji? – Nie da rady!
To co gdybyśmy się rozmyślili, albo by nas do samolotu nie wpuścili z jakiegoś powodu? Wtedy też nie da się wrócić? – Nie da rady!
No to jesteśmy troche w czarnej d…e, bo mieliśmy też zaliczyć bankomat aby wybrać USD/EUR i wymienić w Iranie. Na ziemi niczyjej kantory ze dwa, ale bankomatów niet!
Dobrze, że mieliśmy parę dolców, które po podwójnym przewalutowaniu (USD -> TL i TL -> EUR), zamieniliśmy na euro, bo dostaliśmy cynk, że na lotnisku w Teheranie chcą koniecznie euro przy wyrabianiu wizy.
Wybiła godzina zero
Po ogłoszeniu informacji o numerze bramki, tak jak podejrzewaliśmy – nikt tam się nie pojawił. Dopiero około 45 minut później – na niecałe trzy kwadranse przed odlotem.
Zagadujemy dziewczynę z Qatar Airways, opisujemy sytuację i pytamy czy może nam pomóc. Ona nas nie rozumie, duka coś o zagubionym bagażu… no to tłumaczymy raz jeszcze, inaczej troszkę.
Ona nie rozumie…
I tak ze trzy jeszcze razy. Wyszło, że ma problem ze zrozumieniem po angielsku. No i ogólnie nie ma nikogo kto mógłby nam pomóc, bo nikt z nich nie mówi w tym języku (pracownicy jednej z najlepszych linii na świecie nie mówią po angielsku? WTF?)
Poszedłem szukać pana, który zatrzymał nasze rzeczy, może on po turecku tej lasce wytłumaczy i nas uratuje. Biegnę, biegnę… ale pana już nie ma. Zniknął gdzieś i nie zapowiada się żeby wrócił. W tym czasie Gosia zaczepiła innego gościa z QA, ten obiecał że wróci i pomoże.
Rycerz na białym koniu
Wrócił! Wzięli nas na bok. Zabrali paszporty i poprosili o karty pokładowe (biletu nie mieliśmy, bo się nie zgłosiliśmy do odprawy bagażowej 😉 )
Nic się nie martwcie, będzie dobrze, polecicie! Tylko jeszcze poproszę Was o okazanie biletu powrotnego z Iranu.
Bilet powrotny? Jaki bilet powrotny?!?!? My nie wracamy tutaj, jedziemy dalej. Nie wiemy kiedy i gdzie, więc nie mamy biletu powrotnego.
No to nie możemy Was wpuścić na pokład. Proszę, zobaczcie jakie mam wytyczne – powiedział Pan, który był jakimś wyżej postawionym pracownikiem (to było widać), pokazując nam ekran monitora, na którym widniał tekst (mniej-więcej): pasażerowie z Polski, Wysp Owczych, cośtamcośtam, itd. nieposiadający biletu powrotnego, nie mogą być wpuszczeni na pokład.
To co my teraz mamy zrobić? za chwilę odlot, my nie możemy lecieć… wrócić też nie możemy… Co za horror, a myśleliśmy, że gorzej być nie może!
Możecie kupić bilet powrotny, jeżeli zdążycie w 10 minut.
No to dawaj, wykupiłem dłuższą chwilę temu dostęp do Internetu po WiFi na lotnisku, więc szukamy coś na szybko, żeby nas wpuścili… Jeszcze tak błyskawicznie nie pisałem na telefonie. Skyscanner, Kiwi, itp. szukamy czegoś, co nas nie puści z torbami, a jest jakieś sensowne (Azerbejdżan wyprzedany!) … mijają kolejne cenne minuty.
A mogą być połączenia kolejowe? Mogą! No to my wykupimy z Tabriz (Iran) do Wan (Turcja), ale jak na złość strona przewoźnika przestała działać. Po czym słyszymy, że jesteśmy ostatnimi pasażerami i już czekają tylko na nas.
Nasz pasażer jest dla nas ważny
Pan „szef” i drugi pan – „v-ce szef” zlitowali się i mówią że zapisują w systemie, że mamy ten bilet. Ale serio musimy go kupić będąc w Katarze, bo później jak nas sprawdzą i nie będziemy go mieć, to będzie nieciekawie.
Ufff… udało się! Nie wierzymy we własne szczęście! Biegniemy do samolotu tak, że wszystko się trzęsie. Uśmiechnięta stewardessa Qatar Airways wita nas na pokładzie słowami: zdążyliscie, wszytko będzie ok.
Wrzucamy plecaki w miejsce na bagaż, siadamy w wygodnych fotelach airbusa i startujemy… do Kataru 😉
Ten sam problem zapewne będziemy mieli przy transferze, ale jeszcze nie martwimy się tym 😉 Teraz najważniejsze, to przeszukać bazę najnowszych hollywoodzkich filmów oferowanych na pokładzie i zjeść kolację.
W Doha u katarskich szejków
Wylądowaliśmy w Doha i rozłożyliśmy się na podłodze, ale nasze posiedzenie długo nie trwało, bo podszedł jakiś zawinięty w prześcieradło pan z obsługi lotniska i poprosił, żebyśmy sobie usiedli na fotelach, jak ludzie 😉
No dobra, to usiądziemy ale zanim to zrobimy, idziemy pogadać z panią z Qatat Airways, opisać sytuację i pobrać zaległy bilecik 😉
Dowiedzieliśmy się, że to zależy od kapitana (czy nas wezmą w takiej konfiguracji z dodatkowym bagażem), wizy tranzytowej nie możemy dostać bo chociaż niby przewiduje 5-96h pobytu, to i tak jesteśmy za krótko (będziemy tu grubo ponad 5h), więc plan wyjścia z budynku i „właściwego” nadania bagażu nie wypali. No to nic, mały plecak schowamy pod kurtkę i na bramkach bezczelnie pchamy się do samolotu 😉
Szukamy biletu na dalszą trasę z Iranu, żeby nie było problemów… i po dwóch godzinach przeczesywania ofert i debat nad kalendarzem… kupujemy.
Czas znaleźć jakiś bankomat, bo to ostatnia szansa na gotówkę, której w Iranie nie wybierzemy, ponieważ nasze karty nie będą działały (Iran odcięty jest od światowego systemu finansowego i bankowego)
Jest kasa, więc idziemy przez te pozostałe 5h się przespać, bo dużo nerwów było, a odpocząć trzeba.
Szejk żegna nas błękitem morza
Udało nam się wbić do samolotu, z dwoma tobołkami na osobę (taką ilość mogą mieć pasażerowie w klasie biznes). Pan pytał czy mam dwa bagaże, na co bezczelnie zaprzeczyłem a on już nie chciał drążyć tematu.
Lecimy jeszcze nowszym i lepszym Airbusem. Ma dotykowe ekrany i kamery, więc pooglądam sobie świat z góry podczas lotu. Jest co oglądać, bo słońce o poranku, pięknie uwydatniło błękit morza, a później irańskie góry…
Szanowni Państwo! Prosi się o wyjście z kibli i zapięcie pasów. Za kilkanaście minut lądujemy w Teheranie!
Na koniec
Początkowo wydawawało nam się, że naszym problemem są nienadane kilkunastokilogramowe plecaki. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej skomplikowana.
Nasza plecakowa głupota okazała się paradoksalnie zbawienna. Jak to w życiu bywa – zrobiliśmy szum o jedno a dowiedzieliśmy się, że problem leży zupełnie gdzie indziej 😉
I wiecie co? O ten bilet powrotny już nikt więcej nas nie pytał 😀
🙂 także no!!!
☹😕😧😯😀 horror !❤
Chcieliście przygód, to macie przygody! 😊 Współczuję, bo wiem ile taka „przygoda” kosztuje nerwów, ale potem jest przynajmniej co opwowiadać. A co do biletu powrotnego, to jest on wymagany w wielu krajach, czasem też okreslona ilość gotówki. Pokazanie kart kredytowych nic nie pomaga, kasę trzeba mieć. Co kraj to inne przepisy… My też już mieliśmy nieprzyjemne doświadczenia na przejściach granicznych. Ale najważniejsze że wszystko się wam ostatecznie udało. Przyjemnego pobytu w Iranie!
Dziękujemy za słowa otuchy i cenne rady! Zapraszamy waszą trójkę, jak już sie zabukujemy na jakiejś ciepłej wyspie 😉
Super mocne przeżycia,czyta się jak książkę sensacyjną czyli z napięciem co będzie dalej i czy im się uda.Uf udało się, trzymam kciuki i życzę wam powodzenia, pozdrawiam 😁
Piotrek ta opowieść trzyma w napięciu jak dreszczowiec – Remi Mróz zagrożony
No to pięknie, brakowało tylko osobistej…
Ja – bogu winna duszyczka -ją przeżyłam wracając z Izraela i wiem co mówię 😛
Niestety tak zaleźli za skórę wielu nacjom, że teraz wszędzie widzą zagrożenie i dlatego tyle środków bezpieczeństwa stosują. Słyszałem nawet o 6-8 godzinnych przesłuchaniach turystów…