Po blisko 2 godzinach opóźnienia, udało nam się oderwać od polskiej ziemi i odlecieć obierając południowo-wschodni kierunek. Po 2.5h lotu w samolocie pełnym naszych kochanych rodaków, którzy od razu skorzystali z okazji na super tanie perfumy czy perfumowane trunki, sprzedawane na pokładzie naszej maszyny latającej. Niektórzy chyba nie mogli się powstrzymać do końca lotu, przed spróbwaniem tego co kupili. Wnioskuję po tym, że jakoś tak chwiejnie wyszli z samolotu! Nie wspomnę już o bicu braw przy lądowaniu… ale to akurat nieszkodliwe było 🙂 Na całe szczęście nie trafił się nikt z kanapką z kiełbasą. No może w drodze powrotnej, ale na szczęście my tym samolotem nie lecimy – do czego wrócę później 😉
Lądowanie udane, brawa i fanfary, załoga otrzymała gratulacje, kwiaty i wiwaty na cześć pilotów. Jesteśmy na południu Turcji, Antalya wita!
Teraz jeszcze tylko tak z 40km busikiem i będziemy na naszym polu namiotowym 😉 Turecki busik niczego sobie, w cenie biletu animator(ka), która zadbała o to żeby przez 50 minut jazdy, nie było nudno. Pomogła jej w tym wóda, ale czym by była wyprawa bez przygód, prawda? 😉
Jest sukces – czyli pierwsza baza zaliczona
Niedziela przywitała nas piękną pogodą. Taka turecka zima, nie za gorąco ani nie za zimno – termometr pokazywał ponad 20 stopni, więc w sam raz. Z pewnością bym się nie obraził za taką zimę w Polsce 🙂 Trzeba będzie trochę pozwiedzać okolicę, zobaczyć co się tu wyrabia – ogólnie zorientować się w terenie, bo w końcu przyjdzie nam tu spędzić pierwszy tydzień podróży.
Całkiem miło jak rosną sobie takie owocki i można zjeść je prosto z drzewa 🙂
No ale jesteśmy nad morzem, więc trzeba zobaczyć wodę, sprawdzić jak bardzo mokra jest…
Oczywiście nie obyło się bez sprawdzenia temperatury wody, która okazała się być całkiem znośna i udało się kilka dłuższych chwil w niej pozostać 🙂
Plażę postanowił odwiedzić Pimpek – bo takie imię mu ofiarowaliśmy. Kot, który był tak głodny, że wpierdzielał sam chleb i prawie, że popijał wodą morską 😉
Na początku reagował tylko na wołanie po turecku, ale nauczyliśmy go po polsku czyli: „kici-kici”. Już po dwóch dniach biegł do nas tak, że ledwo na zakrętach wyrabiał 😉
Ale jak widać, szybko udało się nawiązać dobry kontakt 😉 Oczywiście Gosia ciągle powtarzała mu, że nigdy nie będzie pierwszy, bo pierwszy kot jest jeden i czeka na jej powrót 😉
Wyprawa po „złote runo” – czyli rozglądamy się po okolicy 😉
Podstawową zasadą jest zawsze to, aby zorientować się jak wygląda okolica i tak oto powstało parę zdjęć. Obrazy umieszczone w kolejności takiej, w jakiej ujrzały je nasze oczy…
Po paru kilometrach wędrówki w lesie, drogą w kierunku najbliższego nam miasteczka, odkryliśmy całkiem fajny pukt widokowy. Na pierwszym planie oczywiście drzewa, trochę dalej Kemer, w oddali Antalya, ale jej nie widać 😛
Jak już dotarliśmy do Kemer i okazało się, że sandały tak fajnie pasują, że pojawiła się pierwsza krew, to mimo wszystko urządziliśmy szwendaczkę po owym miasteczku.
No i jako że te sandały dały o sobie znać, trzeba było już wrócić busikiem do naszej zagrody. Koszt to 4 TL/osoba (tureckich lirów, 1TL ~ 0.65 zł)
Materiały dowodowe
W toku zbierania materiału dowodowego, podczas drugiej wyprawy do Kemer, postanowiliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie, aby nie pojawiły się jakieś zarzuty czy też inne dziwne pomysły np. że nie jesteśmy razem na wyprawie…
No to jesteśmy tak gdzieś w połowie… kolejne przygody w kolejnych odcinkach… Na szczęście nie będzie trzeba już na nie długo czekać 😉
Zdjęcia piękne, kotek🐺 na pewno teraz tęskni. Całusy 😗 i życzenia ❤
Coś mało tam ludzi 🙂
Wszystkich wygumkowałem w paincie 😉